23 wrzesień 2014

I Tes. 5, 16-23     | Warszawa, 21.09.2014

Ze słów apostoła Pawła przebija spokojna, dojrzała i doświadczona wdzięczność. „Dziękujemy Bogu za to, że żyjemy” – słyszymy z ust tych, którzy przeżyli okropne katastrofy żywiołowe, lub utratę wszystkiego. Słowa te zawierają w sobie nie tylko wołanie rozpaczy: „To wszystko, co nam zostało!”, lecz również bardzo szczególną, głęboką wiarę.
Tę nową energię życiową można spotkać również u osób, które przeżyły ciężką chorobę. „Żyję teraz o wiele bardziej świadomie każdy dzień traktuję, jako dar – mówią – wiem, jak nieskończenie cenna jest każda godzina mojego życia.” W obliczu śmiertelnego zagrożenia niektórzy są w stanie nauczyć się czegoś, co przyda im się potem w życiu.
 Ktoś jednak, kogo nie dotknęła katastrofa i kto doświadcza ”tylko” przedłużającej się nieznośnej sytuacji, która powoli go niszczy, temu o wiele trudniej nauczyć się postawy wdzięczności. Gdy ktoś traci pracę, gdy nie ma z czego żyć, gdy pomiędzy dwojgiem ludzi umiera miłość, gdy cieniem na czyjeś życie kładzie się poważna choroba – wówczas osobom z zewnątrz bardzo trudno jest powiedzieć: „Bądź wdzięczny za to, co ci jeszcze zostało!” Może to brzmieć okrutnie, cynicznie i ranić. A jeżeli już nic nie pozostało...?
Jak więc nauczyć się wdzięczności lub odkryć ją na nowo? Bo uważam, że warto nauczyć się wdzięczności lub odkryć ją na nowo. Gdy dziękujemy, coś się przed nami otwiera. Przestajemy patrzeć wyłącznie na własne wysiłki i cierpienie i otwierają się nam oczy na coś większego. Nie musi to wcale być Bóg. Postawa dziękczynienia oznacza przede wszystkim przyznanie, że istnieję nie tylko ja. Jest także wielu innych ludzi, a także Ktoś, kto jest większy od nas wszystkich, komu zawdzięczam swe istnienie.
Z dziękczynieniem jest podobnie jak z modlitwą – czasami ważniejszy niż adresat jest nadawca. Ten, kto się modli lub dziękuje, przemienia się, odrywa się od siebie. Staje się spokojniejszy. Jak się jednak wydaje, śpiewanie pieśni wdzięczności staje się coraz trudniejsze. Jak wrócić do niej? Mnich benedyktyński z Austrii David Steindl-Rast powiedział, że to, co może ludziom otworzyć drzwi do życia we wdzięczności to zaskoczenie. Małe zdumienie, osłupienie może stanowić punkt wyjścia do ukształtowania w sobie zupełnego spojrzenia na rzeczywistość. Nagle – tęcza, zadziwienie nocnym rozgwieżdżonym niebem, zdumienie, gdy przyglądamy się dzikiemu zwierzęciu, które nas nie dostrzega, błysk w oczach drugiego człowieka, dotknięcie, głos, ciarki przy pierwszych akordach utworu muzycznego...
Coś, co każe nam spojrzeć z zadziwieniem, otwiera, według Steindl-Rasta – „oczy naszych oczu”. A tych kilka sekund zaskoczenia i zadziwienia może owocować latami wdzięczności.
Dlaczego istnieje w nas ten problem z wdzięcznością? Czy to jakiś defekt naszej duszy? Wyraźnie widzimy, że w życiu człowieka mogą objawić się niejako dwie  postawy – postawa roszczeniowa i wdzięcznościowa. Przychodząc na świat wykazujemy postawę roszczeniową – płaczemy jako niemowlęta, bo chcemy dostać coś do jedzenia i pragniemy, by ktoś się nami zainteresował. Taka postawa z czasem powinna zniknąć, może jednak utrzymać się przez długi czas – a w przypadku niektórych osób przez całe życie. Zawsze potrzebują czegoś od swego otoczenia, porównują się z innymi i dochodzą do wniosku, że im też to się należy.
Istnieje na szczęście inna postawa – wdzięcznościowa. Przypuszczalnie celem wychowawczym wielu rodziców to ukazanie dziecku zalet takiego sposobu funkcjonowania. Człowiek wtedy kształtuje w sobie świadomość tego, że wiele udogodnień w jego życiu nie jest oczywistością, lecz produktem działania całej rzeszy innych ludzi. Ile niewidocznego wysiłku wielu osób potrzeba by z kranów pociekła czysta woda, by na półkach sklepowych nie brakowało towarów. Większość z nas uważa jednak te sprawy za jak najbardziej naturalne, na które zasłużyliśmy. Jak więc pozbyć się takiej roszczeniowej postawy? Jest to w ogóle możliwe?
Może zdarzyć się katastrofa. W obliczu powodzi, cyklonu, trzęsienia ziemi, załamania systemu gospodarczego każdy jest szczęśliwy z tego, że pozostał przy życiu – stopniowe wypracowywanie tego, co się straciło może zacząć się od nowa. To jednak droga, której nie polecam, a którą zazwyczaj nie chcemy podążać, jesteśmy do niej niejako zmuszeni.
Idąc inną drogą, możemy obyć się bez strasznych katastrof i wstrząsów a można wejść na nią już teraz – to droga wdzięczności. Stanowi ona klucz do prawdziwej obfitości i prawdziwej radości życia. Wdzięczność bowiem to podstawowy budulec, składający się na istotę każdej radości według Jezusa.
I gdzieś tutaj kryje się tajemnica wiary. Co odróżnia ludzi, którym wiara daje siłę, od tych, których wiara obciąża i wpędza w poczucie winy? Być może jest to rzucone z wdzięcznością spojrzenie wstecz: „Jak dobrze, że jestem!”. A także rzucone z wdzięcznością spojrzenie w przyszłość: „To jeszcze nie wszystko. Najlepsze dopiero przede mną!”.
Z dzisiejszego fragmentu Listu do Tesaloniczan można spostrzec, że trzy postawy – radość, modlitwa i dziękczynienie – są ze sobą ściśle powiązane, również i przede wszystkim wobec cierpienia, katastrofy, kryzysu, sytuacji, gdy znajdujemy się na równi pochyłej.
Z dziękczynienia, bowiem wypływa modlitwa, a z modlitwy radosna, pogodna wiara. Nie hałaśliwa i egzaltowana, lecz radosna i wielkoduszna. Wdzięczność oznacza zakorzenienie się w życiu. Istnieje taka krótka modlitwa: „Dziękuję, więc jestem”.
Ponieważ najpiękniejszą rzeczą w życiu jest fakt, że zawdzięczamy je komuś innemu. Być wdzięcznym oznacza wiedzieć, skąd się pochodzi. Stąd to stare przysłowie – „Patrz nie na dar, a na dłonie dar przynoszące”.
Nic więc dziwnego, ze dzięki postawie wdzięczności życie ludzi, którym zostało odebrane wszystko jest wciąż udane – nawet po fakcie! Nierzadko widzieliśmy sytuacje, w których ludzie z wiekiem wreszcie zaczęli lepiej oceniać swe życie. Uczyli się uwalniać od niekończących się pretensji pod adresem rodziców, wyrzutów pod własnym adresem, pod adresem Boga. Pozbyli się całego tego ciężaru a pozostało tylko ciche, czasem nieme: „Dziękuję”. To, co jest, dobre jest... Po tym, jak potrafił przełamać się i podziękować otworzyły się przed nim nowe wymiary – przeżywanie ciągłej, głębokiej radości. Nieustanna modlitwa bez słów. Dziękowanie za wszystko. Mozolna walka zmienia się w pełne gracji dawanie i branie w tańcu życia. W scenie opisanej w Ewangelii Łukasza o uzdrowieniu dziesięciu trędowatych, z których tylko jeden z nich wraca (w dodatku Samarytanin) i dziękuje Jezusowi, chodzi tak naprawdę o wdzięczność. Nie każdy bowiem może dostrzec Boże działanie w zdarzeniu go dotykającym, lecz każdego stać na podziękowanie...
Postawa dziękczynna sprawia, że życie staje się łatwiejsze, a przynajmniej znośniejsze. Nie zawsze jednak jesteśmy w stanie zaśpiewać lub powiedzieć: „Dziękuję!”. Istnieje wiele przeciwników w naszym własnym wnętrzu, już wspomniany postawa roszczeniowa, która koncentruje się na aspekcie sprawiedliwości: „Przecież to mi się należy!”. Innym wrogiem jest władza, jaką daje pieniądz: „Dlaczego mam dziękować? Przecież za to płacę!” Często takie słowa padają z ust ludzi sfrustrowanych o poczuciu zmarnowanego życia, którym pozostaje tylko manifestowanie swej wyższości. Posiadając i rozwijając w sobie postawę wdzięcznościową można właśnie dostrzec owoce swojego życia i pracy – przez pryzmat wdzięczności nasze życie i praca nie wyglądają na zmarnowane.
A wdzięczność to pamięć serca. Jest ona wyczulona na to, co otrzymujemy. Postawa wdzięcznościowa jest o wiele prostszy niż roszczeniowy – nie zwraca uwagi na to, czego nam brak, lecz na to, co mamy. Bycie wdzięcznym oznacza wówczas dążenie do wyrównywania długów i dawania w takim samym stopniu, w jakim się otrzymuje. Wdzięczność to podstawa sprawiedliwości, lecz zupełnie innej niż prawniczej. Bo Bóg reprezentuje inną sprawiedliwość niż świat.